100 zdań na 100-lecie (Nie)podległości!
100
zdań na 100-lecie (Nie)podległości!
To
już jest jakieś totalne szaleństwo. Większość ostatnio prezentowanych,
komercyjnych reklam, zaczyna się tak: Sto „czegoś” na 100-lecie odzyskania
przez Polskę niepodległości! Specjalna oferta! Na Stulecie! Tylko dla was!
Niech żyje Niepodległość! Vivat generale Piłsudski! Sto wszystkiego dla Was,
niepodlegli!
Ja osobiście proszę o 100 (słownie: sto) czopków na hemoroidy, bo strasznie piecze. Towarzyszący ból dupy nie jest tu przypadkowy. Niechciane uczucie nie jest tylko chorobową dolegliwością... Zauważalnie pojawia się również na myśl o „Naszej Niepodległej”. Jednocześnie eskaluje - wprost proporcjonalnie - do zbliżającej się każdego roku daty 11.11 (słownie: jedenastego listopada). Przyda się zapas medykamentów, bo będzie się działo.
Zapewne rozpocznie się od wyniosłych przemówień wygłaszanych przez niepodległych mówców. Lekcji historii o krwawych walkach, bitwach i potyczkach. O rannych, zabitych, cudem ocalałych i zdrajcach. O koniu. O tym, który dosiadał wierzchowca. O jego męstwie, niezłomności, patriotyzmie. I wszystko to razy sto! Na 100-lecie!
Te
wszelkie wyniosłe celebry zakończy marsz. Pochód (Nie)podległych - nie do końca
jasnej mi ideologii. Będą polskie chorągwie i celtyckie krzyże. Będzie Mazurek
Dąbrowskiego i druga w kolejności, patriotyczna pieśń: „Jebać TVN”. Nie
obejdzie się również bez doświetlania ulic - niczym latarnicy dbający o
rozświetlanie drogi do domu. A wszystko to z transmisją na żywo! Przez
wszystkie ogólnokrajowe i lokalne stacje, ale z różnymi scenariuszami. Jak w
grze, gdzie możemy wybrać pomiędzy skrytym snajperem a rzucającym granatami
wojskowym szaleńcem.
Na
koniec - statystyczne podsumowanie: było ich około dwóch tysięcy. I drudzy -
dumnie maszerowało sto tysięcy! Na stulecie! Razy sto!
Dzień
po - tradycyjny, patriotyczny kac. Tym razem, z prawdopodobieństwem graniczącym
z pewnością, na szczęście dla najprawdziwszych z prawdziwych patriotów - dzień
wolny od pracy. Należy się zasłużony odpoczynek po toastach za zdrowie konia.
Korzystając z okazji, proponuję również wolne 15.08 (słownie: piętnastego
sierpnia). Prośbę swą motywuje koniecznością regeneracji po intensywnych
obchodach dnia Matki Boskiej Zielnej.
Święto
Odzyskania Niepodległości to jednak poważniejsza sprawa. Cały wolny tydzień
byłby dużo lepszy. Race same się nie ulepią, bohaterskie sztandary - nie
uszyją. Nikomu za to nie zapłacą… razy sto, na stulecie! Kac będzie trwał do
następnego pochodu albo jakiegoś innego, wzbudzającego u nas – niepodległych -
skrajne emocje, wydarzenia. Wypowiedzi z prawa i z lewa w imię kolejnych
podziałów. Na rzecz podlegania kolejnym przywódcom.
Gdzie
jest ta nasza niepodległość? Podlegając praktycznie wszystkiemu, co możliwe,
dumnie kroczymy - w imię czego? Odzyskanie autonomii państwa nie oznacza
niezależności obywateli od praw, zasad, restrykcji, obwieszczeń czy ogłoszeń
parafialnych. Poza tym podlegamy różnym przepisom prawa międzynarodowego,
wewnątrzwspólnotowego, poza wspólnotowego i innego. O bankach nawet nie będę
wspominał. Jesteśmy sterowani jak pacynki w kukiełkowym teatrze. Podejmowane
przez dygnitarzy decyzje są bardzo często sprzeczne z naszym postrzeganiem
problemu. Niejednokrotnie bezpośrednio wpływają na naszą egzystencję. Czy
naprawdę jest co celebrować?
Może
forma okazywania radości powinna być nieco łagodniejsza? Wystarczy zamienić
polsko – polskie starcia na powszechne, wspólne i ogólnie akceptowane pijaństwo
oraz tańce do rana? Ba! Doświadczeni świętem z połowy sierpnia spokojnie możemy
rozszerzyć wachlarz zażywanych atrakcji. Zapewniam was, że będzie dużo weselej
i radośniej. Dodatkowo spożywcza konsumpcja tego dnia zbierze tłuste plony po
narodowej balandze. Jest też opcja alternatywna - jak obchody święta
niepodległości Nigerii, których kiedyś byłem zaszczyconym uczestnikiem. Bawiąco
- tańcząco - śpiewający ludzie, ubrani w narodowe kolory, wznoszący toasty za
to, że mogą wspólnie brykać na parkiecie. Tu i teraz! Ciesząc się tym, co mają!
W
ramach alternatyw istnieją także te radykalne. Tym razem to my sami moglibyśmy
ponownie ulec zależności od innego Państwa. Już jako dziecko ogarniało mnie
zdziwienie: jak to jest możliwe, że Niemcy skapitulowały w obu wojnach, a
ciocia - jak przyjeżdża z Erefenu - to czarnym merolem z torbą świecących
słodyczy i kartonem owoców. Owoców i łakoci, których nigdy wcześniej nie
widziałem. Po dziś dzień pamiętam, jak pokazane przez Dziadka kiwi pomyliłem z
ziemniakami. Moich rodziców jeszcze długo nie było stać na zakupy nawet połowy
tych rarytasów. Ciocia z Niemiec zawsze miała dla wszystkich. Nie trudno było
sobie pomyśleć, że ta przegrana Niemców, a nasze niby zwycięstwo, było totalnie
bez sensu. Może trzeba było dołączyć do poległych, a zarobki przyjąć w markach?
Może trzeba było im oddać Polskę bez jej wyburzania?
Niemcy
się jednak źle kojarzą. … To może uzależnijmy się od Czechów? Mentalnie i
językowo na pewno będzie śmieszniej. Kulturowo też nie powinniśmy odstawać. A oni
w zamian dostaną dostęp do upragnionego morza - super morza z błękitną laguną!
A jak nie od południowych sąsiadów, to może od „Ruskich”? Chociaż tego pomysłu
osobiście nie popieram, bo zdaje się, że już spaprali swoją szansę… i dużo
więcej.
Sam
już nie wiem, co byłoby najlepsze. Gdzieś musi być jakieś ustrojowe i społeczne
rozwiązanie, które spowoduje, że znowu będziemy jednością jako naród! Gdzie nie
będzie żadnej stratyfikacji społecznej, rasowej, kulturowej ani żadnej innej.
Zapomnimy o dzieleniu na tych z prawej i tamtych z lewej strony. Jakaś
receptura, która sprawi, że ludzie będą się serdecznie pozdrawiać, wysyłając
uśmiechy do nieznajomych przechodniów. Jakieś gospodarcze rozwiązanie,
które spowoduje, że za godzinę pracy w „Biedrze” będziemy mogli kupić 10 (słownie:
dziesięć) litrów bezołowiowej - jak w większości państw Europy. Magiczna
metoda, dzięki której będziemy silnym ekonomicznie i przyjaznym kulturowo
narodem, jednocześnie zjednoczonym wewnętrznie.
A
może zamiast wybierać kolejnych quasi-przywódców, dbających tylko i wyłącznie o
własne interesy, a nie chcąc uzależniać się od innych narodów - znajdźmy
Szamana! Skoro wykształcone głowy nie potrafią, zainwestujmy w magiczne moce.
Co nam szkodzi? Dużo zapewne nie weźmie - nie więcej niż lokalny kapłan za trzy
śluby i dwa pogrzeby.
Gdzieś
musi byś jakiś złoty środek, jakiś Święty Gral, który jest w stanie nas
odczarować, nas Polaków. Cała ta „nasza niepodległość” zdawać by się mogła
przereklamowanym produktem, którego ja, osobiście, nie kupuje. Wobec tego
zaoszczędzone w śwince-skarbonce pieniądze zamiast na race przeznaczę na
ulubioną whisky. Mimo że droga do domu będzie bardziej mroczna, to zapewniam
was - bardziej weselsza niż po wdychaniu racowego dymu.
Wesołych Świąt!

Komentarze
Prześlij komentarz