GRUBY W NAPADZIE


                     GRUBY W NAPADZIE 

    No i stało się! Po ponad dwudziestu latach kanapowego przeżywania sportowych zmagań i początkowej niechęci do bezpośredniego udziału w  kibicowskiej hucpie, postanowiłem sprawdzić, czy coś w tej materii się zmieniło. Czy, mentalnie i kulturowo, jesteśmy już przyjaznym narodem w Europie Środkowo-Wschodniej? Dokąd doszliśmy po trzydziestu latach od zniknięcia żelaznej kurtyny i próby zjednoczenia oraz rozwoju Europy? W jakim miejscu znajdujemy się w tym cywilizowanym świecie, który zmierzał do jedności narodów i planował uzyskać stabilności społeczno-kulturową? Pragnął życia w permanentnej harmonii z wszystkimi istotami i dążył do likwidacji stratyfikacji społecznej w celu wyrównania życiowego standardu… A nie! Takie były założenia powstania zjednoczonej i przyjaznej Europy. Tymczasem w Polsce …

    Jako że jednostkę społeczną najlepiej obserwować w tłumie, na mój eksperyment wybrałem piłkarski stadion. Wiadomo, że gruby na bramce kariery nie zrobił, więc postanowiłem przyjrzeć się z bliska, jak wygląda Polski Sport Narodowy. Zobaczyć i poczuć alternatywną formę spędzania przez nas wolnego czasu, podczas meczu w najwyższej klasie rozgrywkowej w Polsce. Już od dawna, nosiłem się z zamiarem obejrzenia piłki kopanej na żywo, ale najczęściej rezygnowałem, gdyż stereotypowo, nie do końca chciałem adoptować się ze środowiskiem, które inspirują się ludzkim cierpieniem. Moja decyzja nie była łatwa, ale pokusa wrażeń przechyliła szale na korzyść wspaniałego, jak zdawać by się mogło, serialu obyczajowego - "M jak Mecz". 

    W tym celu wybrałem najbliżej dostępną mi arenę, czyli nadmorski Szczecin. Ups! Może i do morza daleko, ale ludzie swoje wiedzą… Legenda głosi, że budowa niektórych miejskich traktów wzorowana była na architekturze Paryża i Nowego Jorku. Po przejechaniu kilku kilometrów po centrum od razu pojawił się żal, że władze Szczecina nie podpatrzyły przy okazji, technologii budowy dróg! I tak - poobijany przez dziury w asfalcie i kostkę brukową, której bliżej do kocich łbów niż francuskiej inżynierii, docieram w okolicę stadionu. Wysiadając z ciasno zaparkowanego auta na skrawku resztki trawnika, przyciągam spojrzenia podążających na widowisko fanów. A tak! Na śmierć byłbym zapomniał! Muszę dobrze ukryć swoje długie dready. Widocznie nie wszyscy są gotowi na taki widok. Przy okazji chętnie uniknę zbędnych komentarzy. Stereotypowo czy nie, wolę nie dostać dziś w ryj. - Orzesz kurwa...! Adaptując się do otaczającej mnie polszczyzny, nerwowo stwierdzam, że w przedmeczowych emocjach źle dobrałem kurtkę i kaptur okazuje się za mały! No trudno! Kto nie ryzykuje, ten... meczu nie ogląda. Zamaskowany w połowie, radosnym krokiem podążam wraz tłumem sportowych gapiów. Ku mojemu zdziwieniu maszerujemy całymi rodzinami, a nawet pokoleniami! No, to, jestem w domu! Nikt przecież przy dzieciach nie będzie mnie nerwowo „klepał”. Notabene myślałem wcześniej o zabraniu na to sportowe święto dziewięcioletniej dziewczynki, ale ostatecznie zdecydowałem się na osobiste przetarcie szlaków i zbadanie gruntu w gronie dorosłych. Dwadzieścia lat temu na pewno dziecka na mecz bym nie zabrał.

Pierwszy gwizdek.

    Wychodząc zza rogu ostatniego budynku, moim oczom ukazuje się on. Stadion w największym mieście województwa. Tysiąc sto pięćdziesiąty pierwszy cud świata - Paprikana! Tak przewrotnie wołają na ów budowlę. W gwoli wyjaśnienia etymologii – pochodzi od nazwy jednej z największych światowych aren, mieszczącej się w Brazylii – Maracanã. Niestety, na przewrotnej nazwie podobieństwa się kończą. Już w biletowej kolejce dociera do mnie, że samby dzisiaj tańczyć nie będę. Zbyt dużo błota i mógłbym ugrząźć przy stracie kontroli nad krokami. Czekając na zakup upragnionej wejściówki, obserwuję całą masę pijanych ludzi. Nie, „podchmielonych”, tylko ewidentnie, naje… nietrzeźwych! Im zdecydowanie było bliżej do brazylijskiego tańca. Krocząc grząskim, polnym szlakiem, podążam w stronę wejść na wyznaczony sektor. Po drodze zatrzymuję się na zakup klubowego gadżetu, który pomoże mi wtopić się w tłum i sprawi, że poczuję się jak swój! Wybieram otulacz szyi w lokalnych barwach i kontynuuję wejście na arenę pośród mocno już elastycznych ludzi. Po minięciu kilku grupek „tańczących z flaszkami”, przypominam sobie, że ja też tak chciałem! Bardzo chciałem łyknąć, sobie "burbonika" przed wejściem, ale zapoznałem się wcześniej z regulaminem, który wyraźnie artykułował zakaz takich incydentów. Jednoznacznie wskazywał, że osoby pod wpływem „samby” nie będą wpuszczane na obiekt! Tak! Tymczasem przy wejściowych „kołowrotkach” (takie obrotowe, poziome pręty) wszyscy wchodzą jak w masło! Ba! Niektórzy, można by rzec, wręcz wpadają na ochroniarzy, którzy skupieni są na macaniu kurtki i plecaka. Im większy plecak przyciągający uwagę „trzepiącego”, tym bardziej możesz wejść „nawalony” na stadion! Genialne! Totalny ze mnie amator. Szkoda, że wcześniej o tym nie wiedziałem. Założyłbym stulitrowy! Ku pokrzepieniu serc i jedności kultur! 

    Wyznaczone na bilecie miejsce było specjalnie dobrane przez panią w okienku. Zezowaty los usadowił mnie tuż na łuku trybun obok „młyna” (część stadionu, gdzie zbierają się najwierniejsi fani). Półmetrowe stopnie prowadzą mnie na wyblakłe plastikowe siedzisko. Zwiedzana arena ewidentnie była uczestnikiem historii wyburzania muru berlińskiego. Nie ma co deliberować nad stanem technicznym obiektu. Zaczynamy! 

    Tradycyjnie, na początku każdego spotkania, przywitanie obu drużyn. Od razu można zauważyć, że przyjezdni witani są nieco hmmm… mniej entuzjastycznie. Ogólne buczenie i wybuchające jednorazowe bluzgi w ramach serdecznego powitania. Po przekątnej od mojego wyświechtanego siedzenia dostrzegam grupę przyjezdnych fanów. Zamknięci są w klatce, dodatkowo otoczeni kordonem ochroniarzy. Muszą być naprawdę nikczemni, skoro względy bezpieczeństwa są niczym na rozprawach sądowych seryjnych morderców. Nie do końca jestem przekonany o słuszności izolacji. Teoretycznie powinni swobodnie siedzieć wśród reszty kibiców, oglądając wspólnie tę sportową walkę. Dopingować swoich i cieszyć się alternatywą spędzania wolnego od pracy czasu. Czy to nie jest święto nas wszystkich? Wolnych ludzi, którzy wybrali taką, a nie inną formę na popołudniową nudę. Praktyka jest zupełnie inna…Widocznie nie wszyscy są homo sapiens sapiens...

    Pierwszy gwizdek! Gramy! Poruszenie w „młynie”. Prowadzący doping - człowiek na rusztowaniu - nerwowo nawołuje do większego zaangażowania i przybycia wszystkich do strefy prawdziwych kibiców. Finalnie do najgorętszej części stadionu masowo nadciąga gimnazjalna młodzież. Legitymacji nie sprawdzam, twarze mówią wszystko. Rozsiadam się wygodnie… Gol! Niestety dla gości. Ogólne buczenie zakłóca już i tak, niemrawo mówiącemu spikerowi wynik spotkania. Robi się nerwowo. Garść chuji właśnie leci w każdą stronę. Ku mojemu zdziwieniu, najwięcej dociera do lokalnego bramkarza. Przy okazji zostają mu wypomniane wszystkie niepowodzenia. Okrzyki spod nastroszonych wąsów są coraz bardziej wulgarne. Biedny bramkarz, nie ma łatwo. Pewnie wolałby teraz pokazywać telewizory w Media Markt. Gramy dalej... Znowu gol! Tym razem, na szczęście dla spoconego z nerwów golkipera gospodarzy, bramka dla jego drużyny! Ufff… Szaliki wirują, ludzie wiwatują, wąsy nabierają miękkości. Spiker głośno i wyraźnie intonuje wynik spotkania.

 - Pogoń! - drze się kolo z mikrofonem.

- Jeden! – krzyczy rozentuzjazmowany tłum.

- Górnik!- kontynuuje spiker.

 - Zero! – jeszcze głośniej fani.

… Tak, zero. Mimo strzelonej wcześniej bramki, zdaniem obecnych widzów goście mają zero. Niby zabawnie, ale niezgodnie z prawdą. Niby śmiesznie, ale oni tego gola naprawdę strzelili!

 Kulamy dalej! Delektując się słonecznikiem, czekam na dalszy rozwój sportowych akcji. Prowadzący doping - pan na rusztowaniu - robi, co może, żeby zachęcić nieśmiałych fanów do wspólnych przyśpiewek. Publika reaguje, bardzo niemrawo. Wolą indywidualnie rzucić kutasem czy innym fiutem w jakiegoś zawodnika albo sędziego. Co się będzie tak panoszył. Dodatkowo część kibiców stara się ucharakteryzować arbitra tego widowiska. Nie wiem, skąd mają takie informację - które, zapewne, wiewiórki im doniosły - ale przedstawiają go jako cwela! Ależ ci ludzie dobrze się maskują. W ogóle bym nie powiedział, że ów przyjemnie wyglądający pan sędzia miał styczność z więzieniem! Śmiem twierdzić, że w życiu nie dostał mandatu. A tu nie dość, że z więzienia, to jeszcze… straszna historia. Kopiemy dalej. Po dogłębnej analizie „aktorów” spotkania pada kolejny gol! Znowu dla nas! Ludzie szaleją, szaliki wirują… Bramkarz Pogoni kręci się w kółko w euforii radości i chyba ze szczęścia, że znowu mu się upiecze. Oddycham z ulgą... Ten gol miał oszczędzić mi wysłuchiwania kolejnych epitetów rzucanych gdzie bądź. Błąd! Tym razem lecą kurwy radości. 

    Gwizdek i przerwa… Ogólne poruszenie. Piwko, siku, kiełba. W międzyczasie na murawie boiska honorowani są zasłużeni dla klubu zawodnicy. Na szczęście obywa się bez przedstawiania mrocznych historii emerytów…

Druga połowa.

    Z kiełbasą w dłoni, zamiast szalika, wracamy do gry. Druga połowa rozpoczyna się od nerwowych ruchów w „młynie”. Postacie w malarskich kombinezonach rozmieszczają środki pirotechniczne. Zaraz będzie dym! Oczywiście regulamin surowo tego zabrania, ale doświadczony "sambą" przy wejściu w ogóle się temu nie dziwię. Nagle świst, nagle pizg! Bum… bum… bum. Dym z palących się rac przykrywa zieloną murawę. Człowiek w czerni o rzekomo śliskiej przeszłości zarządza przerwę. Nie wiem, jak reszta, ale ja takie atrakcję wolałbym oglądać po meczu albo wcale. Oprócz tego, że nic nie widać i dusząco cuchnie, to jeszcze temperatura powietrza przypomina, że mamy luty! Całe szczęście, że mój współtowarzysz zabrał ze sobą kocyk, który ogrzewa nasze pośladki. W przeciwnym razie drugą połowę oglądałbym na stojąco, przebierając nogami w poszukiwaniu ciepła. Pomimo słabej widoczności sędzia decyduje się wznowić grę. Pewnie myśli, że biegający piłkarze szybciej rozwieją tę zadymę niż wiatr, który jak na złość zrobił sobie przerwę. Okrągła szmata toczy się dalej, a rodzice ze swoimi pociechami przybijają piątki z klubową maskotką. Niestety, wspomniane względy bezpieczeństwa trzymają pluszaka za ogradzającym murawę Paprikany płotem. Biedne dzieci. Nie dość, że nuda, to jeszcze do misia trzeba się przytulać przez druty. Nie do końca rozumiem, przed kim ta ochrona, ale może jest tak, jak z moją fryzurą - po co prowokować? Jeszcze ktoś mógłby uścisnąć misia za mocno… 

    GoooooL! Jeeeeest! Wygrywamy już 3:1! Teraz powinno pójść już z górki. Bezpieczny wynik zapewni wszystkim rozluźnienie łydek i powstrzyma od rzucania przyrodzeniem w już i tak poobijanych sportowców. Nic bardziej mylnego. Już po chwili przekonuje się, że w zasadzie wynik nie ma żadnego znaczenia. Po zaciętej walce o piłkę, przy linii bocznej boiska, czarnoskóry kopacz pada na murawę i z trudem próbuje się podnieść. Z pomocą nadciąga kibic-zoolog i drze się radośnie: „Szybciej, bo wypuścimy tygrysa”!(sic!). Od razu współczuję służbą porządkowym, które oprócz ton słonecznikowych odpadów będą musiały sprzątać słomę! Ewidentnie wydostała się temu „panu” z obuwia! Wystarczy mała okazja, żeby obcokrajowiec doświadczył czegoś, czego ja nigdy nie zrozumiem. Nigdy nie pojmę, jak można czuć do kogoś urazę z powodu koloru skóry. Od zawsze przyświeca mi hasło: „każdy inny wszyscy równi”. Mam głęboką nadzieję, że ów piłkarz nie dosłyszał lub nie zrozumiał tej, bądź co bądź, groźby, bo mógłby nie ogarnąć tego wiejskiego rebusa. Osobiście zrobiło mi się trochę smutno. Zdałem sobie sprawę, że po trzydziestu latach demokratycznej wolności nie jesteśmy nawet gotowi na przyjmowanie gości z zagranicy. Aż dziwne, że jeszcze bociany nam nie przeszkadzają...

    Końcówka meczu… Na całe szczęści moje egzystencjalne rozmyślania przerywają fani przyjezdnej drużyny. Temperatura w ich ściśniętej klatce najwidoczniej zaczęła przypominać tę z Copacabana. Jakże mógłbym zapomnieć - w końcu to MARACA… tfu… PAPRIKANA! Taaaak! Wszyscy odizolowani ściągają koszulki i ochoczo podskakują w radosnym wiwacie. To mi się podoba! Mimo pewnej już przegranej nie opuszcza ich ciepła atmosfera… albo alkohol… W sumie, to mało istotne. Szczerze? Wolałbym oglądać figury rodem z brazylijskich plaż, ale co tam! Na bezrybiu i rak ryba! Jakby nie było, pozytywny akcent w końcówce spotkania. Po chwilowym amoku kibiców z południa wszystko wraca do normy. Żaden trunek nie oszuka temperatury w tym zimowym miesiącu. No, prawie żaden… Sędzia - okrutnik, kończy kolejny odcinek piłkarskiego serialu. Klaszcząc w ruchu, zgrabnie omijam usypaną kupkę wiadomych łupinek i wspinam się do wyjścia. Betonowa konstrukcja z trudem daje się pokonać. Stąpając po grząskim gruncie, zmierzam w stronę zaparkowanego auta. Po drodze kilka szybkich spojrzeń na roztańczone grupki lokalnych fanów. Niemrawe kroki zupełnie nie mają znaczenia. Karnawał czas zacząć!

    Odnoszę nieodparte wrażenie, że jaki kraj, taki karnawał. Pomimo całkiem fajnie spędzonego czasu i braku alkoholu wychodzę z lekkim moralnym kacem. My zdecydowanie bardziej od wspólnej zabawy wolimy mentalną żałobę i wrogość. Zupełnie nie mam pojęcia, skąd to się wzięło i zagnieździło. Jakby ktoś przypadkowo wcisnął zły guzik i zamiast jednoczenia się i wspólnej sympatii, pojawiły podziały! Oddzielające się państwa to jedno, ale bardziej niepokojące jest stawianie murów w naszych najbliższych otoczeniach. Stajemy się tak hermetyczni, że nawet tuńczyk w puszce ma więcej miejsca. Mieszkania z ciemnymi zasłonami przed światem przeżywają prawdziwy renesans. Jak ktoś ma więcej kasy, to kupuje żaluzje antywłamaniowe. Polecam pootwierać wszystkie okna i wpuścić trochę chłodnego wiatru. Liczę, że odpowiedni przeciąg wywieje tę naszą narodową antypatię i wrogość do innego... Całkiem dobrze, że dziecko zostało w domu. Oszczędziłem sobie wyjaśniającego tłumaczenia, nowo poznanego słowa, „cwel”. Biedny Pan sędzia…












Komentarze

  1. yyy Bubu... moglbys troche czesciej pisac??? od kwietnia do dzis to kupa czasu... a poczytalbym cos

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to pisal Tom... "kawka"

      Usuń
    2. Hahaha. Dobrze Tomku! Kończę dwa teksty i mam jeszcze sporo innej roboty, ale postsram się spiąć i opublikować. Obiecuje!

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty